Dam radę mamo
Dam radę mamo....
... to historia młodego człowieka, który mimo swego wieku, musiał zmierzyć się z wieloma trudnościami w swoim życiu. Został nimi obarczony na skutek decyzji najbliższych mu osób. Dla lidera oraz animatorów (nawet jeśli myślą inaczej), są one absolutnie jedynie słuszne i właściwe. Lider wielokrotnie przekonywał, iż tak należy traktować juniorów, a także dorosłych ludzi, czy rodziców. Argumentował to tym, że: "żaden rodzic nie będzie nam dyktował co mamy robić" lub "mamy wysokie standardy", albo "czy my chcemy akceptować takie zachowania?". To bardzo smutne, gdy ambicja lidera bierze górę nad miłością. A jeszcze smutniejsze jest, gdy tak jak w tym przypadku, ma to przełożenie na relacje rodzinne. Zamiast wsparcia, mamy do czynienia z ewidentnym rozbijaniem rodziny. Nie można zrozumieć takiej postawy wobec własnego dziecka, zwłaszcza że pomimo doświadczenia nie załamał się. Prowadzi dobre życie i jest przykładem dla wielu.
Jestem osobą bardzo młodą. Mam 18 lat i we Wspólnocie byłem od urodzenia. Jako że moja mama była osobą nawróconą i w tej wspólnocie funkcjonowała od ponad 25 lat, to automatycznie ja i siostra byliśmy przez mamę do wspólnoty wprowadzani. Na początku klubiki dla dzieci, spotkania dla dzieci, a na końcu, od pierwszej klasy gimnazjum, jako tzw. juniorzy - najmłodsi, prawie pełnoprawni członkowie wspólnoty. Wszystko było pięknie i ładnie. Wspólne spotkania, wyjazdy, przyjaciele... Ogromna radość z przyłączenia do grupy dzielenia. Pamiętam, że zawsze mama powtarzała mi, że wybór należy do mnie i nie będzie podważać mojej decyzji o byciu lub niebyciu w tym kościele - o ironio! Niewątpliwą zaletą bycia we wspólnocie w wieku młodzieńczym było to, że zbliżyłem się do Boga, poznałem nauki Jezusa, uniknąłem wielu pokus i zła jakie oferuje "dzisiejszy świat" ludziom w moim wieku. Nauczyłem się po prostu odróżniać dobro od zła. Problemy zaczęły się później. Zawsze byłem indywidualistą. Nie szedłem "za tłumem" i nie przyjmowałem wszystkiego tak, jak było mówione, ale w przemyślany sposób. Efektem tego było to, że na każdy temat miałem własne zdanie, a to nie podobało się mojemu animatorowi. Tak też o mnie mówił innym animatorom. Dlatego też nie potrafiłem zgodzić się z tym, co mówiono o ludziach, którzy odeszli ze wspólnoty. Znałem ich i to, co słyszałem nie mieściło mi się w głowie, wzrastało we mnie uczucie niepewności. Zresztą później po zweryfikowaniu tych informacji bezpośrednio u osób których dotyczyły, w wielu przypadkach okazało się, że nie była to prawda.
Źle się czułem we wspólnocie.
Ciężko w zasadzie mi określić dlaczego, ale kilka rzeczy szczególnie mi się nie podobało:
- Obowiązkowe wyjazdy dla juniorów - nie chciałem jechać w lato na obóz wędrowny, ale zostałem do tego zmuszony przez mamę i animatora. Wymogli na mnie żebym pojechał chociaż nie chciałem.
- Kontrole telefonów wykonywane niby przypadkowo przez animatora na grupkach. W końcu oduczyłem się kłaść telefon na stole i w widocznych miejscach...
Nie da się stwierdzić czego szukał dokładnie ale pamiętam, że kiedyś odtworzył piosenkę o zaczepnym tytule na telefonie jednego z braci, która była jego własną twórczością, całkowicie go przed nami kompromitując. Co jakiś czas była grupa pokutna. Dla osób niezorientowanych w temacie - krótkie wyjaśnienie: każda osoba będąca we wspólnocie przynależeć musi do małej grupki dzielenia, tzw herbatki. Spotkania odbywają się regularnie co dwa tygodnie i są obowiązkowe. Co jakiś czas na takiej grupce był temat związany z grzechem. Każdy publicznie, w tym gronie wyznawał swoje najcięższe przewinienia. Nie podobało mi się to i wiem, że dla wielu był to również powód odejścia ze wspólnoty.
- Kolejnym problemem był sylwester. Miałem pomysł żeby zorganizować sylwestra w domu, dla młodzieży. Problem był taki, że równocześnie organizowany był sylwester zbiorowy dla młodzieży. Mój pomysł mógł spowodować, że część młodzieży poszłaby do mnie zamiast tam. W ostatniej więc chwili odwołano mojego sylwestra, a mi okazano wielką łaskę pozwalając przyjść na tę zbiorówkę.
Było więcej podobnych dziwnych sytuacji, ale te szczególnie utkwiły mi w pamięci. Ciekawą rzeczą i bardzo widoczną było prawie całkowite separowanie się lidera od reszty braci i sióstr. A dało się to dostrzec na wyjazdach. Wspólne posiłki, rozmowy, poznawanie nowych osób - to było coś, w czym lider NIGDY nie uczestniczył. Dziwne dla mnie było również nazywanie go "apostołem". Kiedy pierwszy raz usłyszałem to określenie było ono użyte w takim kontekście, że nie wyglądało to nienormalnie i gdyby na tym jednym razie poprzestano, to wszystko byłoby w porządku. Ale na tym nie koniec. Nadszedł czas przebudzenia i wątpliwości. Mój brat z grupki, z którym miałem najlepsze wówczas relacje, odszedł ze wspólnoty. Ja dostałem zakaz kontaktu - dlaczego? Miał on stany lękowe, które dziwnym sposobem zniknęły jakiś czas po opuszczeniu przez niego szeregów wspólnoty. Nie zaprzestałem kontaktu. Dalej spotykaliśmy się i spędzaliśmy ze sobą czas, a on nie próbował mnie przekonywać do odejścia. Później taka informacja we Wspólnocie się pojawiła. W końcu przyszła pewna niedziela. Wybrałem się z moim przyjacielem, którego wcześniej opisałem, do jednego z pobliskich Kościołów Ewangelicznych i było pięknie! Już dawno nie czułem tak silnie Bożej bliskości. Tak jakbym narodził się na nowo. Płakałem wtedy z radości. Po powrocie do domu dostałem telefon od mojego animatora, a rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
Rozmowa z K.T.
K.T. - Cześć, gdzie byłeś dziś na niedzielnym spotkaniu?
Ja - Byłem w sąsiednim mieście, w jednym z kościołów ewangelicznych
K.T. - Wiesz jakie są tego konsekwencje?
Ja -Tak
Już na początku rozmowy wiedziałem jaki będzie jej rezultat. Wiedziałem, bo wcześniej przyznałem się animatorowi, że miałem wątpliwości i myślałem o tym by odejść. Byłem po prostu przed nim zupełnie otwarty i szczery. W owym czasie wyprowadziłem się też do innego miasta. Jednym z powodów było to, że źle się czułem w moim dotychczasowym miejscu zamieszkania. Z nakazu lidera straciłem kontakt ze wszystkimi, albo raczej z większością braci i sióstr, a poza wspólnotą nie miałem za bardzo znajomych. Drugim powodem była chęć zmiany szkoły. Trzecim zaś wieczne kłótnie z mamą. Po przeprowadzce poznałem nowych ludzi.
Kiedy chciałem wrócić do domu na wakacje, usłyszałem odmowę. Mama za powód podawała moje lenistwo, tłumacząc, że zapewne całe wakacje przeleżę w domu, a tymczasem ja już rozpytywałem się o pracę. Mimo tego nie otrzymałem zgody na powrót. Byłem zmuszony szukać sobie miejsca w schronisku młodzieżowym lub na polu namiotowym. Miałem codziennie od mamy dostawać przelew w wysokości 30 zł, na zakwaterowanie i jedzenie... Dodam jeszcze, że mama umożliwiła mi powrót do domu pod jednym warunkiem, że w momencie mojego powrotu, ona będzie w domu. Co z tego, skoro miała zaplanowane całe wakacje, a kiedy jej nie było, powrót był niemożliwy. Nie chciałem też występować przeciw jej słowu. 1.07.2014 szukałem kwatery, ale nie znalazłem nic, więc prosiłem o pomoc znajomych i tak przez przypadek trafiłem do jednego z większych miast nad morzem, gdzie znalazłem pracę i pracowałem aż do końca października (2014r.) z krótką przerwą na wyjazd do Anglii. Później straciłem pracę i zastanawiałem się co dalej.
Przez cały ten czas zarzucałem mamie, że wyrzuciła mnie z domu. Ona broniła się mówiąc: "sam się wyrzuciłeś". Robiła to tak długo, że w końcu sam zacząłem w to wierzyć. Zjadało mnie to od środka. Kiedy nie znalazłem pracy na Pomorzu, zadzwoniłem do niej skruszony i zapytałem, czy przyjmie mnie do domu. W odpowiedzi usłyszałem: "podjąłeś taką decyzję, radź sobie sam". Byłem zdruzgotany. Nie rozumiałem jak mogło w ogóle dojść do podobnej sytuacji. Zadzwoniłem do babci, która całe wakacje namawiała mnie do powrotu, oferując schronienie. Od razu się zgodziła na mój przyjazd. Potem mówiła, że przypomniały jej się pewne fragmenty z Pisma Świętego:
- o synu marnotrawnym
- o podaniu ręki potrzebującemu
- o tym, że jak dziecko poprosi o chleb, to nie dostanie kamienia od rodziców.
Moja babcia nie jest we wspólnocie, ale jest osobą wierzącą. Chwyciła się Słowa Bożego, podczas gdy moja mama będąc we wspólnocie, nie potrafiła tego zrobić. Nie ukrywam, że pewnie w jakimś stopniu jej postawa była wynikiem moich złych zachowań, czy decyzji, ale przecież Słowa Pisma Świętego nawołują do przebaczenia, a mama Biblię zna bardzo dobrze... Dowiedziała się jakoś, że wracam do babci i chcąc uniknąć sytuacji, że wejdę bez jej wiedzy i zgody do domu (czego nawet nie próbowałem i przez myśl mi to nie przeszło), wymieniła zamki w drzwiach. Teraz żyję i staram się przez mój sposób bycia i postępowania udowodnić mamie, że myliła się co do mnie, oskarżając mnie o wynoszenie i sprzedawanie rzeczy z domu, które nie były moją własnością. Kręcenie się tylko koło pieniądza i bycie egoistą (bo i to słyszałem).
Musiałem pozostawić naukę w trybie dziennym i podjąć pracę, żeby się utrzymać. Nie gniewam się, wybaczam Ci mamo, kocham Cię i chcę odbudować nasze relacje, ale czy ty tego chcesz? Wierzę, że tak. Czy jednak jest to w ogóle możliwe?
Jest mi bardzo smutno kiedy o tym myślę i kiedy widzę ludzi których znałem. Byli moimi braćmi, przyjaciółmi, a teraz nierzadko zdarza się, że spotykając mnie udają obcych... W zasadzie, jak się teraz nad tym zastanawiam, to nigdy nie usłyszałem powodu dlaczego nie mogę wrócić do domu, poza tym, że "sam się wyrzuciłeś". Teraz wiem, że jest to spowodowane wieloletnimi nauczaniami lidera, które niestety uderzają w jedność rodziny, a ja chcę po prostu z mamą normalnie rozmawiać, wspominać i cieszyć się tym, co było fajne w naszej rodzinie. Nie chcę zwalić się do jej życia. Zostałem jednak odcięty, zupełnie jak 13 lat temu mój ojciec. Historia lubi się powtarzać.
I jeszcze jedna najdziwniejsza sytuacja. Po powrocie do rodzinnego miasta, poprosiłem mamę o zwrot pieniędzy, które przechowywała mi od komunii świętej. Zgodziła się na ich oddanie, ale postawiła warunek - pismo do podpisania, które wyglądało tak, jakbym pisał je ja sam. Zrzekam się w nim prawa do powrotu do domu, oraz jakichkolwiek świadczeń materialnych ze strony mamy. Jako, że byłem w patowej sytuacji, musiałem owe pismo podpisać. Ale uważam, że było to niepotrzebne oraz wymuszone.
W mojej sytuacji najgorszą rzeczą wcale nie było to, że odwróciła się ode mnie rodzina i zostałem wyrzucony z domu, ale to, iż przez całe życie pouczano mnie, jak należy unikać znajomości "w świecie", a przede wszystkim dbać i rozwijać relacje wewnątrz wspólnoty. Niby nic w tym złego. Chodzi jednak o to, że miałem ograniczone grono ludzi, które mogłem poznać i byli oni z góry wybrani. Nie nauczyłem się odróżniać ludzi złych od dobrych i wartościowych od zepsutych. W dalszym etapie znacznie utrudniło mi to funkcjonowanie, bo zrobiłem się bardzo otwarty i ufny. Nie są to złe cechy, ale w nadmiarze potrafią obrócić się przeciwko człowiekowi. Po moim odejściu młodzi ludzie ze wspólnoty po kolei zrywali ze mną kontakt, a w tej chwili mam go tylko z kilkoma osobami, które mógłbym zliczyć na palcach obu rąk... Tuż po moim odejściu miałem osiemnaste urodziny, na które dostałem film zrobiony przez moją rodzoną siostrę. Wypowiadały się w nim osoby ze wspólnoty życząc mi szczęścia, pomyślności i wprost wyrażając chęć dalszej znajomości. Prezent piękny. Problem w tym, że jakiś czas później, gdy próbowałem nawiązać kontakt, spotykałem się z ogromną niechęcią z ich strony. Jest to co najmniej dziwne. Na filmie wypowiadał się pewien brat, z którym swego czasu miałem bardzo dobre relacje. Deklarował, że zawsze będę jego bratem. Było to w lutym 2014. W sierpniu tego samego roku napisałem do niego SMS-a i wyglądało to mniej więcej tak:
Rozmowa z Sz.G
Ja - Cześć bracie, co tam słychać?
G - Nie jestem twoim bratem, proszę nie pisać.
Ja - A więc nie wierzymy już w tego samego Boga? Co ze słowami, które wypowiedziałeś przed kamerą w formie moich urodzinowych życzeń? Trudno. W każdym razie Ty zawsze możesz do mnie zadzwonić
Po tym nie dostałem odpowiedzi i odpuściłem. Odezwałem się ponownie dopiero w połowie listopada. Zadzwoniłem ale nikt nie odebrał. W odpowiedzi dostałem tylko SMS-a ze słowami:
G - Proszę do mnie nie dzwonić.
Ja - A ja chciałbym porozmawiać ~imię~ :) nie gryzę przecież
Ja - Dobrego dnia
Ja - Ciekawi mnie co u Ciebie słychać :) Przeczytaj Ps 54,6 mega mocny fragment, odkąd się go uchwyciłem to wszystko zmienia się na lepsze. Mam nadzieję kiedyś się z Tobą spotkać ;)
G - Powiedziałem Ci że to nie wchodzi w grę. Nie odpisuj więcej
Ja - Jak sobie życzysz :) W każdym razie zawsze będę czekał na kontakt z Twojej strony...
Młodzi ludzie nie wytrzymują ciśnienia. Życie w zamkniętych strukturach nie jest łatwe, tym bardziej dla nich. Jak to młodzi, potrzebują troszkę się wyszumieć i wyjść do ludzi. Nie znają jednak innego środowiska poza wspólnotowym, w którym żyją. Słyszałem WIELE wypowiedzi młodych osób, które są jeszcze we wspólnocie i chciałyby odejść, ale zwyczajnie się boją. Jak widać na moim przykładzie powody do obaw są, ale życie w innym Kościele także jest możliwe. Albo właściwie odżycie.
Odkąd we wspólnocie zmienił się prowadzący juniorów, wiele osób zauważyło, że coś jest nie tak. Jego poprzednik miał serce do młodzieży. Był bardzo ciepły i otwarty, a nowy jest sztywny i surowy. Ślepo oddany liderowi. Słyszałem o tym akurat od młodej juniorki niezadowolonej z obrotu sprawy, więc nie będę rozwodził się nad tym tematem. Wydawać by się mogło, że lider żyje w przekonaniu, jakoby mógł ustawić sobie dzieci od małego. Chce on, by w przyszłości były mu wierne i wykonywały jego polecenia bez zastanowienia. Na początku gdy zwraca się do dzieci, jest bardzo przyjemnie i wesoło. Przekonuje je do siebie. Jak dzieci zapamiętają, tak będą kojarzyć jako dorośli. Chyba, że otrząsną się i zobaczą, iż rzeczywistość wcale nie jest taka kolorowa jak im pokazywano.
Całą tą sytuację traktuję jako naukę dla siebie. Przez ostatnie pięć miesięcy, które były dla mnie najtrudniejszym etapem życia, nauczyłem się więcej, niż przez pozostałą jego część. Nie pozostało mi nic innego jak zaufać Bogu i szukać u Niego wsparcia i pomocy.
Teraz uwaga dla osób ze wspólnoty czytających o tym, co mnie spotkało. Większość z Was wie kim jestem, bo takich historii nie czyta się często. Chciałbym powiedzieć, że dziękuję Wam za czas, który mi kiedyś poświęciliście, za przyjaźnie i ogółem za wszystko. A dziękuję tutaj - przez portal, bo na żywo nie daliście mi takiej możliwości. Nie wiem, jakie rzeczy o mnie słyszeliście, ale chyba takie informacje powinno się weryfikować bezpośrednio u osoby, której dotyczą.
Dziękuję jeszcze raz i pozdrawiam.