Spotkanie starszych wspólnoty: 20.03.2014
słowa wypowiedziane przez lidera:
- Nikt nie może się czuć bezpiecznie we wspólnocie, jeśli ma grzechy na sumieniu...
- Jak powiedział Stalin - najwyższą formą zaufania jest kontrola...
- Do tej pory mogliśmy sobie ufać, ale widocznie teraz już nie...
- Ja powiem tylko tyle - Ja szukam tylko już argumentów i haków na danego człowieka, tak musicie wiedzieć. Ja już nie szukam już człowieka ...
- Zbiera się haki, zbiera się coraz mocniejszego kalibru haki, tak to wygląda.
...
- Czy ja, czy moje intencje odsłaniam wyraźnie?
- Czy ja chcę źle dla wspólnoty? Na pewno nie.
- My wychodzimy na idiotów, że mamy takich głupków wśród siebie, naprawdę, że mamy takich wariatów, że takich prymitywów wśród, między sobą.
- Czy my chcemy mieć z takimi ludźmi coś wspólnego? Słuchajcie, ja to chcę jak najszybciej wywalić. Ja to chcę jak najszybciej po prostu wypieprzyć ze wspólnoty, żebyśmy, niech to idzie do diabła...
- Ja się po prostu wstydzę, ja się wstydzę, że takich idiotów mamy między sobą.
- Ja już nie szukam, ja szukam już haka. Tak patrzcie. Jak ja już powiedziałem, to ja już potem tylko szukam haka. Tak sprawy wyglądają.
...
- Wstańmy i wezwijmy Ducha Świętego o odwagę, o zdecydowanie żeby wyrzucić jeszcze resztki tych gnojów, którzy szkodzą wspólnocie. Duchu Święty daj moc... (modlitwa)...
Te słowa powinny budzić najwyższy niepokój o stan wspólnoty!!!
(Starałem się bardzo rzetelnie oddać słowa wypowiedziane przez lidera wspólnoty. Każde spotkanie starszych z polecenia lidera oraz za zgodą animatorów jest nagrywane i do tego nagrania odwołuję się w treści mojej wypowiedzi nieco później.)
Swoją historię postanowiłem zacząć od słów wypowiedzianych przez lidera na jednym ze spotkań starszych wspólnoty. A kieruję je do moich współbraci, starszych, którzy są dla wielu ludzi przełożonymi w wierze, oraz autorytetami. Niejednokrotnie to od was, animatorów, zależą ich losy. Na was ciąży bowiem ogromna odpowiedzialność za ich życie, za to czy słyszą prawdę czy też nie. To Wy stoicie na straży czystości i świętości wspólnoty. To Wy przekazujecie im błogosławieństwo, lub przekleństwo. Od tej odpowiedzialności nikt Was nie zwolni, ani nikt Was nie usprawiedliwi przed Bogiem, za to, że widząc kłamstwa, obłudę, krzywdę i przekręty, nie tylko w nich uczestniczyliście, ale zobowiązaliście do takiej samej postawy innych!!!
Moje słowa kieruję także do zwykłych członków wspólnoty, by wiedzieli co o nich myśli, czym się kieruje i jak ich widzi, a także, co może z nimi zrobić pasterz wspólnoty. Słowa wypowiedziane przez lidera niestety nie mają żadnego umocowania ani w Biblii, ani nawet w dobrych obyczajach. Nigdzie Jezus nie dał upoważnienia do jakiejkolwiek pogardy wobec ludzi, zwłaszcza współbraci. Przeciwnie, piętnuje taką postawę. Nie podważam autorytetu lidera, co więcej, uznaję jego przywództwo w kościele. Przez te wszystkie lata zgadzałem się z jego decyzjami, pomimo upokorzeń, ufając mu bezgranicznie, jak niemal wszyscy we wspólnocie. I ma on prawo do decydowania o wspólnocie, ale nie ma prawa: poniżać, upokarzać, obrażać, rzucać oszczerstwa i kłamstwa, a nade wszystko niszczyć ludzi tak, jak to czynił przez lata. Takiego prawa nie ma nikt, nawet lider wspólnoty, mieniący się apostołem.
Wielokrotnie słyszałem z ust lidera, że nic się nie ukryje, wszystko wcześniej, czy później wyjdzie na jaw. A mówił to w odniesieniu do nas, członków wspólnoty. Zapomniał on jednak, że i jego czyny także ujrzą światło dzienne. Jeśli są to czyny dobre, nie musi się obawiać, ale jeśli zaś złe?
Słowo Boże zapisane w Ewangelii Jana 3,19-20 (tłumaczenie Ligii Biblijnej) pokazuje bardzo wyraźnie, jakie są powody utrzymywania swoich działań w ukryciu:
19. Oto na czym polega sąd: Światło przyszło na świat, lecz ludzie wybrali ciemność, gdyż ich postępki były złe.
20. Ten bowiem, kto postępuje nieuczciwie, nie lubi światła i z obawy przed wykryciem nie zbliża się do niego.
21. Kto jednak postępuje zgodnie z prawdą, nie boi się światła; Chce on, aby stało się jasne, że to, co czyni, wypływa z szacunku dla Boga
To, co przeczytasz w mojej historii lub historii innych osób, jest postawieniem w świetle, wobec całego otoczenia, czynów osób kierujących wspólnotą, które to czyny nigdy nie ujrzały "światła", lub zostały przekłamane. Jeśli ich czyny są dobre, każdy czytający poniższe słowa, będzie wiedział, że to, co robili, wypływało z szacunku do Boga. Jeśli jednak postępowali nieuczciwie, w sposób zły, to ich czyny nie będą wzbudzać zaufania u kogokolwiek, a co gorsza, pokażą, że tak naprawdę nie szanowali oni ani Boga, ani braci czy sióstr. Starałem się przedstawić moje doświadczenia takimi jakimi one były, jak je odbierałem i jakie były ich skutki. Zrezygnowałem, gdzie to było możliwe, z wielu własnych komentarzy.
Swoją historię przedstawię w kilku częściach, gdyż dotyczy ona wielu wątków rozciągniętych w czasie, przez co ukazanie jej w jednym ciągu nie najlepiej oddałoby ich przebieg. Wielu braci było albo świadkami tego, co przeczytasz poniżej, lub też sami w nich uczestniczyli. Nie mogą oni zaprzeczyć temu, co poniżej opisuję.
Ewangelizacja (Ew. Marka 16:15).
15. I rzekł do nich: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!
W 2006 roku zostałem zainspirowany Słowem Bożym, do tego by szukać ludzi chcących poznać w osobistej relacji Jezusa Chrystusa. Postanowiłem poważnie potraktować te słowa i zmienić swoje życie. Razem z przyjaciółmi zaczęliśmy jeździć w różne miejsca, podchodząc do ludzi z zachętą do pogłębienia więzi z Bogiem przez osobistą relację z Jezusem Chrystusem. Widzieliśmy jednak, że efekty naszej pracy są niewspółmierne do wysiłku, jaki w to wkładaliśmy, i dlatego szukaliśmy sposobu, jak robić to lepiej. Dodatkowo wiedzieliśmy, że istotą głoszenia ewangelii jest przede wszystkim czynienie uczniów. A jak wiadomo, nie da się tego zrobić w kilka minut. Wiedzieliśmy, że Bóg oczekuje od nas czegoś więcej. Tak zrodził się pomysł, by zorganizować weekendowy wyjazd dla wszystkich chcących posłuchać świadectw tych, którzy na co dzień żyją z Bogiem. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Nie wiedzieliśmy jak to mamy do końca robić, zwłaszcza, że każdy wyjazd był inny, gdyż uczestnikami byli zawsze inni ludzie, poza organizatorami. Tak wyłoniła się jakby "stała" ekipa braci i sióstr, którzy z całego serca i z wielkim oddaniem przyłączyli się do tego dzieła. Dzięki im wszystkim, wiele osób narodziło się na nowo, poznając czym jest życie z Jezusem. Chcę zaznaczyć bardzo zdecydowanie, że to błogosławieństwo i Boże działanie absolutnie nie było zasługą jednego, czy kilku ludzi. Na to pracowali wszyscy, którzy tam jeździli. Tak to organizowaliśmy te wyjazdy ewangelizacyjne 4, a nawet 5 razy w roku. Owoce tego mogliśmy oglądać nieprzerwanie od 2007 roku. Osoby mi bardzo bliskie z całą gorliwością oddały się temu dziełu, za co jestem im bezgranicznie, aż do teraz wdzięczny.
Ponieważ zawsze szanowałem wolę starszych w wierze, swoich przełożonych i lidera, za każdym razem, gdy planowaliśmy zorganizować taki wyjazd, pytałem lidera o zgodę.
- Głoszenie ewangelii jest jednym z priorytetów wspólnoty, masz moją zgodę - taką odpowiedź zawsze od niego słyszałem.
Jednak nie wiedziałem, że w tym co robiliśmy widział on zagrożenie dla siebie, o czym miałem się przekonać w 2012 roku.
Ostatni wyjazd ewangelizacyjny odbył się we wrześniu 2012 roku. Oczywiście jak zawsze zwróciłem się do lidera o zgodę.
-Głoszenie ewangelii jest jednym z priorytetów wspólnoty. Masz moją zgodę, masz mój "indulgent", mamy do ciebie pełne zaufanie, do programu jaki tam realizujesz. Robicie świetną robotę
Zorganizowaliśmy zatem i ten wyjazd.
Ze względu na ogromne zainteresowanie tą formą ewangelizacji, chętnych do pogłębienia relacji z Bogiem, było coraz więcej. Dlatego postanowiliśmy jeszcze w grudniu 2012 roku zorganizować go ponownie. Ustaliliśmy termin na 7-ego grudnia (piątek) 2012 roku. I tu zaczyna się coś, czego nie spodziewał się nikt z nas. Oczywiście także wtedy, z odpowiednim wyprzedzeniem, pytałem pasterza wspólnoty o zgodę i jak zawsze tę zgodę otrzymałem. Na 6-tego grudnia zaś, był ustalony termin spotkania starszych wspólnoty (czwartek). Spotkania te zwyczajowo zawsze odbywały się w czwartki. Jednak wtedy lider, tydzień wcześniej zmienił jego termin, z czwartku na piątek, czyli z 6-ego na 7-ego grudnia. Nie pamiętam by zaszła kiedykolwiek taka zmiana terminu spotkania starszych. Ta była podyktowana troską o dzieci, które nie mogły brać udziału w imprezach zorganizowanych z okazji mikołajków. To znaczy mogły tylko bez rodziców, bo ci mieli być na spotkaniu starszych. Lider więc wyszedł na przeciw oczekiwaniom rodziców i ich pociech. Przez poprzednie 30 lat nigdy nie dbał on o to, a teraz stało się to tak ważne. Takim to sposobem organizowany przez nas wyjazd, stał w kolizji ze spotkaniem starszych wspólnoty. A że te były najważniejsze, lider mógł przykładnie ukarać mnie za działania przeciwko wspólnocie. Podczas tegoż spotkania starszych, pasterz dokonał sądu nade mną i w końcowym efekcie zakazał tychże wyjazdów. Nigdy nie przeżyłem większego, a co gorsza, publicznego upokorzenia wobec ponad setki ludzi. Padły wtedy między innymi następujące słowa:
- Czy ktoś zna program tych wyjazdów? Nie!
- Czy ktokolwiek wie, co tam się dzieje na tych wyjazdach? Nie!
- Czy animatorzy wiedzą o tym, że ich ludzie biorą udział w tym przedsięwzięciu? Nie!
- Bo osoba, która to prowadzi, jest pełna pychy i przypisuje sobie jako zasługę, to że ludzie się nawracają! (Nie wiedziałem, że można tak myśleć, aż do tego momentu.)
- Bo osoba, która to organizuje, jest indywidualistą, a na takie działanie zgody we wspólnocie nie będzie! (Absolutnie, bez udziału innych ludzi, nigdy nie udałoby się skutecznie głosić ewangelii tą formą)
- Bo jak się coś stanie, to kto to wszystko będzie zbierał?! (Nigdy nikt nie miał żadnego problemu spowodowanego naszym działaniem, dla nikogo też nie byliśmy ciężarem, ani razu)
To tylko kilka stwierdzeń na mój temat. Ale to nie wszystko, gdyż z nakazu lidera, cała wspólnota miała w grupach przerobić temat: Że nie należy być indywidualistą jak ja.
Szkoda, że ci starsi, którzy wielokrotnie brali udział w tych wyjazdach, nie wstali wówczas i nie powiedzieli jaki jest program wyjazdu. A program był jeden, każdy wiedział jaki - to ewangelizacja - doprowadzanie ludzi do Chrystusa i pokazywanie im drogi, jaką mają podążać krocząc za Nim. Nikt nie odważył się wtedy stanąć w mojej obronie i w obronie tego Bożego dzieła. Ciekawe, że jeszcze we wrześniu tegoż samego roku otrzymałem zapewnienia lidera o tym, że:
- Głoszenie ewangelii jest jednym z priorytetów wspólnoty. Masz moją zgodę, masz mój "indulgent", mamy do ciebie pełne zaufanie, do programu jaki tam realizujesz. Robicie świetną robotę
a teraz wszyscy animatorzy słyszeli coś zgoła przeciwnego. Co się zatem zmieniło?
W tym miejscu muszę opisać, co się wiązało z zakazem organizowania tegoż wyjazdu, o czym wiedziało niewiele osób.
Chronologia wydarzeń ma tu ogromne znaczenie. W piątek 7-ego grudnia 2012 roku miał się odbyć wyjazd ewangelizacyjny. 5-ego grudnia w środę - czyli 2 dni wcześniej ok. godziny 21:30 otrzymałem od lidera SMS-a, informującego mnie o zakazie zorganizowania jakiegokolwiek wyjazdu. Ponieważ, z natury nie jestem osobą, która się stawia, czy buntuje, przyjąłem to, bez sprzeciwu. Wiedziałem jednak, że zostałem z tym sam, i nie miałem tak naprawdę wsparcia w nikim. W nikim poza moją żoną, dziećmi i Darkiem który pomógł mi wybrnąć z poważnych tarapatów, spowodowanych tą decyzją.
Zapisanych wówczas na ten wyjazd było nieco ponad 40 osób. Miejsce, do którego mieliśmy jechać, to gospodarstwo agroturystyczne. Taka liczba miejsc, to cały ich ośrodek. Umówieni byliśmy na taką liczbę uczestników już 2 miesiące wcześniej. Każdy kto tam z nami był, poznał ich gościnność i że na jedzeniu owi gospodarze nie oszczędzają nigdy, co stanowi jedną z największych atrakcji tego miejsca. Gdy podjęto decyzję o zakazie organizowania wyjazdu, wiedziałem, że prawdopodobnie będę musiał pokryć w dużej mierze straty, na jakie zostali narażeni właściciele ośrodka. Wiadomą rzeczą jest, że zapewnienie pobytu na taką liczbę osób pociąga za sobą konkretne nakłady. Nikt nie zapytał mnie, czy mam z tego tytułu jakieś zobowiązanie finansowe. Nikogo to nie obchodziło. Byłem gotowy jednak pokryć te straty gospodarzom mimo, że nie była to moja wina. W tym miejscu muszę wspomnieć o D.S., który tylko znanym jemu sposobem (sam do dziś nie wiem jak on to zrobił), załatwił że nie musiałem ponosić żadnych kosztów z tego powodu. Ale też wiedziałem, że zaufanie budowane przez wiele lat, zostało bezpowrotnie utracone.
Wielu współbraci nie wiedziało w ogóle, o co tak naprawdę chodzi liderowi. Nie rozumieli tego, ale nikt też nie odważył się, ani wtedy, ani później, podjąć tego tematu. Dla mnie jednak to nie był koniec.
Tak jak wynika z chronologii, o zakazie dowiedziałem się w środę wieczorem, w piątek było spotkanie starszych, na którym odbył się sąd nad moją osobą, a w sobotę rano dostałem SMS-a od lidera o następującej treści:
- Ponieważ w nocy zaatakował mnie diabeł bólem gardła, zacząłem go gromić. Pomógł Pan i modlitwa przyjaciela. Dziękuję Ci
Wszystkie te wydarzenia, oraz skutki podjętych wobec mnie decyzji, niestety odbiły się niekorzystnie na moim zdrowiu. W nocy z soboty na niedzielę, czyli 8-ego grudnia miałem bardzo ostry atak bólu w klatce piersiowej, w okolicy mostka. Ból był tak silny, że nie potrafiłem się podnieść z łóżka. Po kilku godzinach, gdy ból nie mijał, a stawał się jeszcze bardziej intensywny, poprosiłem o pomoc przyjaciela (tak naprawdę to moja żona go poprosiła, gdyż ja nie byłem w stanie nawet utrzymać telefonu w ręce). Przyjechał on w kilka minut. Zabrał mnie do przychodni, gdzie wykonano kilka badań. Na szczęście wykluczono to, czego wszyscy się obawialiśmy - zawału serca. Dostałem skierowanie do szpitala, by zrobić jeszcze dodatkowe badania. Przyjaciel odwiózł mnie do domu i jeszcze chwilę był przy mnie. Wtedy też przyjechał do mnie mój przełożony w wierze. Obaj byli przy mnie wtedy, za co im szczerze dziękuję. Jeśli dojdziesz do wniosku, że na tym się to skończyło, to muszę Cię wyprowadzić z błędu. Po ok. 2 tygodniach mój animator poczynił mi bardzo mocne wyrzuty, że go lekceważę, nie dzwoniąc do niego tylko do przyjaciela. Widział w tym brak szacunku wobec siebie.
- Dlaczego mnie tak traktujesz, czym sobie na takie traktowanie zasłużyłem - mówił.
Najciekawsze jednak było to, co powiedział o tych wydarzeniach lider:
- Nie będzie mnie nikt szantażował! Nie będzie mnie on tym szantażował! Nie dam się zaszantażować!
Wstyd i pożałowania godne. Aż nie do wiary, że takie słowa mogły paść z ust pasterza. Ci, co wtedy to słyszeli, nie mogą temu zaprzeczyć! Jeśli lider wyprze się tego, co mówił, to dołoży kolejne kłamstwa do swojej kolekcji. Są świadkowie tego, co mówił!!!
Po tym wszystkim zrozumiałem, że tak naprawdę chodziło tylko o jedno. Skupiałem wokół siebie coraz większą grupę ludzi, byłem dla wielu z nich autorytetem, a więc i zagrożeniem dla lidera. Należało więc poczynić takie kroki, by się tego zagrożenia pozbyć. Co zresztą zostało uczynione, ale o tym przeczytasz nieco dalej.
Pozwolę sobie zadać Ci kilka pytań:
- Czy wspólnota prowadzi jakieś dzieło ewangelizacyjne? (poza oczywiście ewangelizacją indywidualną, gdyż ta istniała zawsze i nie zależy od woli lidera)
- Komu zależy na tym, by nie głosić ewangelii?
- Czy pamiętasz inne podejmowane inicjatywy ewangelizacji, które też zostały zakazane? (były takie)
Podsumowując:
Podczas tych wyjazdów ewangelizacyjnych spełniały się Słowa Pisma z Ewangelii Jana 1,12 (tłumaczenie Biblii Tysiąclecia), które mówią:
- Wszystkim tym jednak którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, którzy ani z woli męża, ani z ciała ale z Boga się narodzili.
Podczas naszej posługi, za sprawą Boga, wielu ludzi narodziło się na nowo, a tego nikt z ludzi nie może uczynić, ani przypisać jako swoje zasługi. Jeśli więc sam Bóg przyznawał się do tego, to oznacza, że zakaz lidera stał w sprzeczności z przesłaniem Nowego Testamentu o nakazie głoszenia ewangelii. Szkoda, że decyzją lidera, wspólnota odeszła od swego pierwotnego powołania.
Zakaz organizacji owych wyjazdów, jaki został na mnie nałożony, obecnie mnie nie obowiązuje, gdyż nie jestem już poddany strukturom wspólnoty. Będziesz mógł więc sam wziąć udział w takim wyjeździe, oraz zabrać ze sobą tych, którzy będą zainteresowani ewangelią.
Internet
To jedna z najsmutniejszych rzeczy w moim życiu.
Podczas jednego ze spotkań starszych wspólnoty w 2011 roku, lider powołał grupę ludzi do walki z "Internetem", a właściwie z jednym z portali internetowych. Forum, o którym mowa, to było i jest jedną z najbardziej zażartych dyskusji na temat wspólnoty i jej lidera, a także osób z jego najbliższego grona. Jako, że z zasady każde forum jest anonimowe, to pojawiały się na rzeczonej dyskusji wypowiedzi bardzo niekorzystne i obraźliwe, a także nie mające niestety nic wspólnego z prawdą. Ogólnie taka forma wypowiedzi, jest jedną z najgorszych, gdyż informacji tam zamieszczonych nie można sprawdzić. Autor postu może powiedzieć tam wszystko i to prawie bezkarnie. Jak wcześniej wspomniałem, została powołana grupa osób, której celem było stać na straży dobrego imienia wspólnoty i lidera. Osobą kierującą tymże zespołem byłem ja. Wkrótce odkryłem, że stałem się jedynie narzędziem, poprzez które lider w białych rękawiczkach zrobi "porządek" z tym forum.
Plan był taki:
Zarchiwizować całe to forum, wyszukać te wypowiedzi które mogły być wykorzystane w procesie o zniesławienie.
Tak też zrobiłem. Zarchiwizowałem całe forum, przeszukałem te wypowiedzi, które uznałem za obraźliwe i one miały być dołączone do pozwu sądowego. Jednak w ocenie wielu osób, te były za słabe, by w ogóle doszło do rozprawy. Dlatego też w dniu 13.09.2011 roku lider poprosił mnie o następującą rzecz:
- Wiesz, dobrze by było, gdybyś umieścił tam wpis, który będzie podsycał nienawiść do wspólnoty, aby nastąpiła jeszcze większa eskalacja wrogich wypowiedzi.
Tak też uczyniłem. W dniu 14.09.2011 roku umieściłem wpis, którego wydźwięk był bardzo obraźliwy i namawiał do jeszcze większej nienawiści, oraz aktywności na tym forum. Mój wpis był tak ostry, że istniał w sieci zaledwie 1 dzień, gdyż 15.09.2011 został usunięty przez moderatora portalu. Jednak ważne było to, co stało się później. Gdy poinformowałem lidera o umieszczeniu wpisu, zobowiązał mnie bym jeszcze raz zarchiwizował całość. Gdy uzyskał ode mnie zapewnienie tego, ogłosił na spotkaniu starszych:
- Teraz mamy to czego żeśmy chcieli. Teraz możemy iść do sądu, z takimi dowodami.
Zdałem sobie wtedy sprawę z dwóch rzeczy:
- Ktoś mnie wrabia, i jest to osoba, która jest pasterzem wspólnoty, która jest moim bratem w wierze,
- Jakże odmiennie wygląda w Nowym Testamencie obrona przed światem, przed Złym, czy przed ludźmi wrogo usposobionymi do wspólnoty wierzących, od tego, co czytałem choćby w Dziejach Apostolskich, lub w jakiejkolwiek literaturze chrześcijańskiej. W Nowym Testamencie widzę, jak Kościół modli się o swoich przeciwników i pozostawia Bogu sposób obrony. I Bóg zawsze stawał w jego obronie chociażby tak jak w - Dz.Ap. 5,17-21
Piszę o tym wszystkim z wielkim żalem, że zgodziłem się uczestniczyć w takich działaniach. Jednak na swoje usprawiedliwienie dodam, że wielu ludzi, w tym i ja, ufali bezgranicznie liderowi i jego zapewnieniom, że to jest absolutnie Bożą wolą.
Do dnia dzisiejszego lider nieprzerwanie, z wielką zajadłością, kieruje wobec mnie, oraz mojej rodziny, oszczerstwa i pomówienia. Przede wszystkim te, że piszę przeciwko wspólnocie na niesławnym forum internetowym, cytując konkretne wpisy. Każdy będący jeszcze we wspólnocie to słyszy. Lider myli się jednak. Jedynym wpisem na forum mojego autorstwa był ten z 14.09.2011 roku, napisany z resztą z jego polecenia.
Interesy
To, co opiszę w tej części, stało się powodem, dla którego wielu ludzi zostało naprawdę skrzywdzonych, a nie doszło by do tych krzywd, gdyby lider zastosował prostą zasadę, jaką powinien się kierować kościół. Zaraz wszystko będzie jasne (to znaczy jasne będzie to, co opiszę, a nie to czym kierował się lider).
To zasada transparentności - czyli przejrzystości, a dotyczy ona finansów wspólnoty.
Tak naprawdę, niewiele mi o nich wiadomo, gdyż temat finansów zawsze był i jest trzymany w ścisłej tajemnicy nawet wobec starszych.
Jak wiadomo, we wspólnocie - kościele jest zbierana tak zwana dziesięcina lub też datki, albo ofiara. Nazwa też jest rzeczą umowną. Dziesięcina jest dobrowolna i nie mam zamiaru nikogo przekonywać o jej słuszności. To jest też rzeczą drugorzędną i nie mającą w tej chwili żadnego znaczenia. To, że kościół jakieś pieniądze posiada, to wiadomo. Wręcz powinien je mieć i ma do tego pełne prawo. Jednak lider wszelkie informacje na ten temat utrzymywał zawsze w wielkiej tajemnicy. Pamiętam, gdy ktoś zapytał o wielkość zgromadzonych środków i za to został ze wspólnoty usunięty, gdyż pytający poczynił zamach na pieniądz Pański. Zasada, o której napisałem, to zasada transparentności - czyli księgi finansowe nie są tajne, ale dostępne dla każdego członka kościoła. Tak jest we wszystkich zborach i kościołach chrześcijańskich, tylko nie we wspólnocie. Czemu ma służyć taka tajemnica? Bo na pewno nie wspólnocie.
Jak też powszechnie wiadomo, kościół, czy związek wyznaniowy, ma prawo prowadzić działalność gospodarczą. Z tego prawa korzysta też wspólnota, gdyż jest 100 procentowym udziałowcem niewielkiego ośrodka rekreacyjnego. A jako, że działalność tego ośrodka nigdy nie była zbyt dochodowa, to udziałowiec musiał dopłacać do jego funkcjonowania. Toteż by temu przeciwdziałać, kierujący wspólnotą szukali sposobu na to, by znaleźć dodatkowe źródło dochodu, niezależne od aury, czy pory roku. Pojawił się więc pewien pomysł, by sprowadzać towar od naszego wschodniego sąsiada i sprzedawać go na rynku ogólnopolskim, a nawet europejskim. Podjęto stosowne decyzje i rozpoczęto współpracę z dostawcą, który postawił kilka warunków. Jednym z nich było wpłacenie zaliczki za pierwsze zamówienie. Zaliczka w wysokości 20 tysięcy ... euro, została dostawcy przekazana. Na tym skończyła się współpraca z dostawcą. Nie było już ani towaru, ani pieniędzy. Dla każdego z nas, to ogromne pieniądze. Nie mówię już ilu ludzi zaufało dając swoje ofiary, czy datki, by taką sumą dysponować. Oczywiście lider wyparł się jakoby o wszystkim wiedział, każdy jednak wie, że bez jego zgody nigdy nikt nie podejmuje jakichkolwiek decyzji, zwłaszcza finansowych. Jeśli jednak jak twierdzi, nic nie wiedział o tym, to świadczyłoby to o braku odpowiedzialności w tak ważnym temacie jak finanse wspólnoty.
Można było w ogóle takiej sytuacji uniknąć, gdyby osoby zarządzające powierzonymi im pieniędzmi kościoła, do których to kościół ma jak najbardziej prawo, musieli się rozliczać z każdej wydanej złotówki, i to przed całym zgromadzeniem wierzących, lub starszych. Osoby które były winne zdefraudowania pieniędzy nie poniosły żadnych konsekwencji z prostego powodu - są to osoby najbliższe liderowi. Jednak przykładnie została ukarana wyrzuceniem ze wspólnoty inna osoba, na którą zrzucono odpowiedzialność za wiele innych rzeczy. Ale jeszcze raz powtórzę, nigdy by do tego nie doszło, gdyby sprawa pieniędzy, była stawiana w świetle - była transparentna. Taki mały szczegół.
Bracie. Jeśli nie przeszkadza Ci to, że jest to trzymane w takiej ciemności, to Twoja sprawa. Zauważ jednak że:
Wiesz o tym, że wspólnota jest wspólnotą zamkniętą, czym się zresztą chlubi, a tak naprawdę to powód do wstydu! Nie wpuszcza do siebie nikogo z innych zborów chrześcijańskich, ani nie pozwala byś odwiedził inny kościół chrześcijański. Taka polityka jest prowadzona w "trosce" o zdrowie i czystość nauki, jaką żyje wspólnota. Wiele słyszeliśmy złych rzeczy na temat lokalnych kościołów, wspólnot, czy zborów chrześcijańskich. Że jest to zbieranina gnojów, narkomanów, kłamców, ćpunów ..... Ale powstaje proste pytanie skąd wiesz, jeśli tam nie byłeś. Kto Ci o tym opowiedział? Moje losy nie potoczyły się dobrze w rozumieniu wspólnotowym. Jednak dzięki temu odwiedziłem kilka zborów w różnych miejscowościach i widziałem zgoła odmienny obraz, niż ten który był o nich kreowany. A już na pewno inaczej wygląda w nich sprawa finansowa, gdzie wszystko jest przejrzyste, każdy może sprawdzić, jakie są konkretne wydatki i na jakie potrzeby. Co roku wobec całego zgromadzenia jest przestawiany bilans przychodów i wydatków. Czy stałoby się coś złego, gdyby taką też zasadę zastosowano we wspólnocie? Pozostawiam to bez odpowiedzi. Wielokrotnie słyszałem lidera mówiącego, że wspólnota jest zdrowym kościołem. Jak jednak to ocenić nie mając porównania? Czy zatem postawa zamknięcia na innych wierzących jest zdrowa? Odpowiedz sobie sam.
Przekleństwo ( a może błogosławieństwo )
W tej części opowiem o tym, jak to się stało, że nie ma mnie już we wspólnocie.
Jako, że byłem jej członkiem przez ponad 20 lat, dałem się poznać moim współbraciom dość dobrze. Cieszyłem się dobrą opinią i zaufaniem. Temu nikt z nich nie zaprzeczy. Zawsze chętnie i często oraz bezinteresownie pomagałem innym. Podobnie też z ogromnym oddaniem i powodowany bojaźnią Bożą i troską o ludzi, służyłem we wspólnocie jako straszy. Od kilkunastu lat też prowadziłem razem z braćmi niedzielne spotkania. Mogą o tym zaświadczyć ci, którzy w nich uczestniczyli. Sądzę, że dobrze wypełniałem powierzone mi zadanie. Jednak w pewnym momencie, a stało się to w marcu bieżącego roku - czyli 2014. mój przełożony w wierze, oznajmił mi cytując fragment z księgi Izajasza 48,10:
- Przeklęty ten, kto wypełnia dzieło Pańskie niedbale - Ponieważ ty prowadząc spotkania niedzielne, zaniedbywałeś je, nie chodziłeś na spotkania, wolałeś wylegiwać się w domu, odwołuję Cię jako animatora. Tu nie ma o czym dyskutować.
Mój los był już wcześniej przesądzony, więc wiedziałem, że to jest tylko pretekstem do takiej decyzji. Każdy kto mnie zna, wie, że zarzut ten był absurdalny. Zacząłem poważnie jednak zastanawiać się nad tym Słowem Bożym wypowiedzianym nade mną przez przełożonego w wierze, bo jeśli rzeczywiście ma rację, to powinienem się czym prędzej nawrócić. Gdy spotkaliśmy się tydzień później zapytał mnie:
- Widzę, że jesteś bardzo smutny, dlaczego?
- Bo sprowadziłem na siebie przekleństwo i nie wiem jak z niego wyjść - odpowiedziałem.
Niestety nie wskazał mi żadnej drogi wyjścia z tego stanu.
W całej tej sytuacji, zabiegałem o światło do mojego życia, bo to już nie jest zabawa, jeśli rzeczywiście ściągnąłem na siebie przekleństwo. Gdy zajrzałem na cytowany fragment, zobaczyłem, że jest on wyrwany z kontekstu. Gdyby przeczytał zdanie do końca, musiałby dodać:
- Przeklęty ten, który swój miecz powstrzymuje od krwi.
Na szczęście w porę dostrzegłem, że coś tu nie gra. Gdy szukałem Bożej woli w tym wszystkim uświadomiłem sobie, że nie tylko Bóg mnie nie przeklął, ale wręcz przeciwnie, zapewniał nieprzerwanie o ogromnej życzliwości, jaką mi okazywał. Jestem Bogu wdzięczny, że ostatecznie nie uwierzyłem w to, co zostało mi przytoczone, że nie przyjąłem przekleństwa jakie nade mną wypowiedział mój przełożony w wierze. Wiedziałem też, że Bóg nikogo nie przeklina. Przeciwnie, uwalnia z przekleństwa - na szczęście.
W niedługim czasie, mój syn został także odsunięty od wspólnoty przez swojego przełożonego w wierze. Powodem tej decyzji było - o zgrozo - wysłanie SMS-a o nie właściwej treści, w którym cytował Słowo Boże.... oraz "jeszcze inne sprawy" - szkoda nawet gadać. Dziś wiem, że wszystko miało na celu pozbyć się mnie i całej mojej rodziny, jeśli ta stanie w mojej obronie. Wtedy też poprosiłem swojego animatora o to, by ktoś jeszcze z moim synem porozmawiał. Zapewnił on mnie:
- Dobrze, że do mnie z tym przyszedłeś, nie martw się.
Mój syn niezależnie od tego, postanowił iść do lidera i poprosić go o pomoc w tej sytuacji. Dzwonił do niego do pracy, ale usłyszał, że niestety nie ma takiej możliwości by się z nim spotkać. Powiedziano mu:
- To jest miejsce pracy i nie ma możliwości spotkania się z liderem prywatnie. Nie mogę ci pomóc się z nim skontaktować. Musisz sobie sam radzić.
Bardzo to smutne, gdy pasterz wspólnoty odmawia pomocy swoim owieczkom. Tym bardziej, że sam byłem wielokrotnie u niego w pracy bynajmniej nie w służbowej sprawie, tylko w sprawie związanej ze wspólnotą. Zresztą przewijało się tam bardzo wiele ludzi ze wspólnoty. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że większość swego służbowego czasu poświęcał na sprawy wspólnoty. Na najbliższym spotkaniu niedzielnym zostało ogłoszone, że mój syn, jest już poza wspólnotą i nie należy z nim utrzymywać żadnych kontaktów.
Takiej postawy lider powinien się naprawdę wstydzić.
Później przeczytałem pewien fragment z 3 Listu Jana 9-10 (Tłumaczenie Ligii Biblijnej), który wyjaśnił mi dlaczego się tak dzieje:
9. Napisałem kilka słów do kościoła. Jednakże Diotrefes, który rości sobie prawo u nich do pierwszeństwa, nie traktuje nas przychylnie.
10. Dlatego, jeśli przybędę, przypomnę mu, czego się dopuszcza. Obmawia nas on i szkodzi nam słowami. Nie wystarcza mu to jednak. Bo nie dość, że sam nie przyjmuje braci, to jeszcze zabrania czynić to tym, którzy tego pragną. Usuwa ich nawet z kościoła.
Czyż te Słowa nie odzwierciedlały dobitnie zaistniałej sytuacji? Słowo Boże niestety świadczy przeciwko liderowi i jego postawie. Ale dzieje się tak tylko dlatego, że nikt nie może nawet wyrazić wątpliwości, co do słuszności jego postępowania, czy decyzji, gdyż jest to od razu podważeniem jego autorytetu. To naprawdę jest przerażające. Gdy po upływie tygodnia, zostałem zaproszony na kolejną rozmowę z moim animatorem, usłyszałem:
- Jesteś pełen pychy, widzisz tylko błędy u innych nie u siebie, a ponieważ pominąłeś drogę służbową (mówił o tym, że mój syn chciał spotkać się z liderem), odsuwam cię od grupy.
Takim to sposobem, nie byłem już w grupie dzielenia, a o tym, czy będę mógł chodzić na niedzielne spotkania, miałem dowiedzieć się później.
Nie miałem wątpliwości co będzie dalej. To była tylko kwestia czasu, że znajdzie się jakiś hak na mnie. Nie myliłem się.
Zawsze wierzyłem w to, że wspólnota nie jest jedynym miejscem, gdzie można wzrastać. Dlatego też postanowiłem iść do jednego z pobliskich kościołów. Poszedłem tam razem z synem. Usiedliśmy sobie gdzieś w kącie. Mimo tego, co chwilę podchodzili do nas różni ludzie. Podszedł też pewien mężczyzna, i zaczął z nami rozmawiać. Po kilku zdaniach powiedział:
- Niech wam Bóg błogosławi. Czerpcie ze wszystkiego co tu będzie.
Okazało się, że był to pastor tegoż zboru.
Wtedy powiedziałem do swojego syna:
- Zobacz, pasterz tego kościoła, nie zna cię, a mimo to podszedł do ciebie, porozmawiał z tobą i błogosławił ci. Lider wspólnoty nie chciał się z tobą spotkać. To naprawdę smutne. Kto jest prawdziwym pasterzem?
Dwa tygodnie później spotkałem się ostatni raz ze swoim przełożonym w wierze. Przedstawię to w formie dialogu:
- Czemu nie byłeś na poprzedniej niedzieli na spotkaniu?
- Ależ byłem, tyle że w mieście obok.
- U nas, na naszym spotkaniu?
- Tak. na naszym. Mam do ciebie prośbę, jeśli widzisz jeszcze jakąkolwiek dla mnie szansę, to proszę cię odsłuchaj nagranie ze spotkania starszych z 20-ego marca tego roku. (Słowa przytoczone na wstępie mojej wypowiedzi)
- Nie widzę powodu, bym miał to robić, mam wątpliwości.
- Jeśli nie widzisz powodu i masz wątpliwości, to tego nie rób. Ale jeśli głoszone tam było Słowo Boże, to tylko będziesz miał okazję, by się nim zbudować prawda?
- Ale dalej nie wiem, po co miałbym to zrobić.
- Bo ja cię o to proszę.
- I pewnie potem będziesz się chciał spotkać?
- Tak, jeśli będzie to możliwe.
- To za 2 dni w takim razie się spotkamy.
Do spotkania nie doszło. W niecałe pół godziny później dzwonił do mnie:
- Jesteś kłamcą, sprawdzałem, nie było cię u nas na spotkaniu, a także z powodu próby manipulacji moją osobą, nie jesteś już we wspólnocie.
No cóż, hak był, ale czy kłamstwo? Raczej nie, pamiętam co odpowiadaliśmy księżom, na ich pytania, gdy byliśmy jeszcze związani z kościołem katolickim:
- Czy byliście w kościele w niedzielę, czy chodzicie w niedzielę do kościoła?
- Tak byliśmy, chodzimy.
Taka padała odpowiedź, tak mieliśmy mówić, takie instrukcje otrzymaliśmy od lidera, i nie było to wtedy kłamstwem, pomimo, że nie byliśmy w kościele, o którym myśleli księża. Wtedy mówiono nam, że to nie kłamstwo, przecież w niedzielę idziemy do kościoła, ale do naszego kościoła, na nasze własne spotkania. Ja byłem na spotkaniu chrześcijan, wierzących w Jezusa Chrystusa, osób które mają Ducha Świętego i tak jak ludzie ze wspólnoty są osobami narodzonymi na nowo.
Podsumowując:
Żal mi mojego przełożonego w wierze, gdyż był ślepo posłuszny poleceniom lidera w stosunku do mnie, choć miał ogromne wątpliwości co do ich słuszności. Czytając później lekturę listu do Rzymian 11,7-8 (Tłumaczenie Ligii Biblijnej) zdałem sobie sprawę z tego, że największym problemem jaki dotknął wspólnotę to brak wrażliwości:
7. Co z tego wynika? To, że Izrael nie znalazł, czego poszukuje. Znaleźli to wybrani. Pozostałych natomiast dotknął brak wrażliwości,
8. zgodnie ze słowami: Bóg dał im ducha odrętwienia, oczy, by nie widzieli, i uszy by nie słyszeli - i tak jest do dnia dzisiejszego.
Ten brak wrażliwości sprawia, że nikt nie reaguje na takie działania lidera.
Misja nie do wykonania - prawdziwe wyzwanie dla odważnych
Mam dla Ciebie pewne zadanie, które będzie niewykonalne. Nie uda Ci się tego zrobić mimo, że czynność ta jest bardzo prosta. Każde spotkanie starszych, o którym pisałem wielokrotnie nieco wcześniej jest, a przynajmniej było do tego momentu nagrywane. Nagrania te, jeśli w ogóle przetrwają (w co szczerze wątpię), będą stanowiły przerażające świadectwo tego, co oraz w jaki sposób czynili prowadzący tą wspólnotę.
Twoje zadanie to:
Poproś swojego przełożonego w wierze, niech umożliwi Ci odsłuchanie nagrania z 20 marca 2014 roku. Zapewniam Cię, że Ci się to nie uda. Nie otrzymasz zgody lidera. Oczywiście będziesz słyszeć mnóstwo powodów, dla których tego nie powinieneś lub nie możesz zrobić. Że to tylko dla starszych jest przeznaczone, lub że są to słowa wyrwane z kontekstu, że to brak zaufania... (kontekst był dosłowny). Z chwilą, gdy o to poprosisz, Twój los będzie przesądzony. Jeśli wierzysz, że lider wspólnoty mówi Słowa Boże, to tylko Cię to zbuduje, prawda? Nie ma więc powodów byś tego nie mógł odsłuchać. Życzę powodzenia. Daj znać jeśli Ci się uda...
Od końca czerwca bieżącego roku (2014) zakazano wszelkich kontaktów ze mną z obawy, że zmanipuluję słuchacza, oszukam go, okłamię, skażę jadem przeciwko wspólnocie lub liderowi. Dziwne, gdyż nigdy tak nie czyniłem, a i do teraz nie jestem przeciwko liderowi czy wspólnocie. Co więcej, ja stałem na straży by bronić wspólnoty przed atakami. Cieszyłem się wielkim zaufaniem u współbraci niespełna 30 lat. Przez tak długi okres czasu dowiodłem swojej prawdomówności, przyjaźni, uczciwości i oddania wspólnocie. Nigdy nie kwestionowałem żadnej decyzji dotyczącej mojej osoby, choć wielokrotnie były one dla mnie bardzo niekorzystne. Każdy kto uwierzył tym wszystkim oskarżeniom pod moim adresem, jest GŁUPCEM. Jesteś GŁUPCEM, jeśli przyjmujesz wszelkiego rodzaju oskarżenia w sytuacji, gdy nie może się do nich odnieść ten, którego one dotyczą i nie ma znaczenia czy chodzi tu o mnie, czy o kogokolwiek innego. Na każdego są zbierane haki, by w odpowiednim czasie je wykorzystać. Na Ciebie także.
Od czerwca 2014r. wiele osób odeszło ze wspólnoty, a winą za to lider także obarczył mnie, co jest absolutną niedorzecznością. Jest bardzo prosty sposób, by się o tym przekonać. Wystarczy te osoby zapytać, wystarczy zapytać mnie. Ale to jest niemożliwe, gdyż zakazano z tymi osobami jakichkolwiek kontaktów. Wtedy wszyscy odpowiedzieliby, że jedyną przyczyną odejścia ze wspólnoty były działania i słowa lidera. Odejście ze wspólnoty jest bardzo poważną decyzją i niejednokrotnie pociągającą za sobą utratę pracy, znajomości, przyjaźni. Mimo to wielu zdecydowało się odejść, gdyż lider wraz z osobami z najbliższego grona bazując na bezgranicznym zaufaniu, lojalności i szczerości, nie wypełniał już Bożej woli, a jedynie chronił siebie, by nie wyszły na jaw jego kłamstwa, którymi posługuje się od lat.
Słowa zacytowane na początku mojej wypowiedzi, powinny budzić najwyższy niepokój u każdego, komu naprawdę zależy na wspólnocie, by wzrastała w Bożej łasce, Bożym świetle i Prawdzie.
Zwracam się właśnie do Was bracia - animatorzy. Do Was, którzy stoicie na straży czystości, świętości i prawości wspólnoty. Jeśli to, co opisałem jest nieprawdziwe i bezpodstawne, to nie musicie w ogóle się tym przejmować, śpijcie spokojnie. Co jednak, jeśli poczynania lidera i prowadzących wspólnotę pchają ją w przepaść? Słyszałem wielokrotnie słowa lidera "wspólnota się sypie...". Każdy z was wie, że wspólnota wierzących przede wszystkim musi być oparta na miłości i prawdzie, a tych zabrakło u prowadzących wspólnotę.
Podczas jednego ze spotkań starszych, lider powiedział:
- Zniszczę każdego, kto będzie przeciwko wspólnocie. Ja budowałem tę wspólnotę i ja zniszczę każdego.
Nikt i nic nie upoważnia lidera do takich słów, a co gorsza i czynów. Jednak od wielu lat słowa te wypełniają się. Lider zaś, przytacza je jako dowód prawdziwości jego powołania.
Zamieszczone wyżej historie są tylko cząstką tego wszystkiego, co można by opowiedzieć o działaniach osób prowadzących wspólnotę. Nie mam też wątpliwości, że to, co napisałem, a także, co napisali inni, będzie przez lidera tłumaczone jako zaciekły atak na jego osobę. Nie jest to prawdą. Moja wypowiedź jedynie pokazuje słowa i czyny lidera. Są one zresztą dobrze znane członkom wspólnoty, a każdy animator może potwierdzić ich autentyczność. Wystarczy, że zajrzą w swoje notatki.